Co ja najlepszego zrobiłam? Mało mi problemów, tak bardzo pragnę kolejnych?
Trzymałam
w ręku telefon, na którego ekranie wyświetlało się parę słów od właściciela
numeru, który dopiero co zapisałam. Artur pytał, dokąd ma przyjechać!...
Wyglądało na to, że szykowała mi się pierwsza od wieków randka. Od wieków?
Chyba od poczęcia…
Banalnym
byłoby, gdybym stwierdziła, że nie wiedziałam, w co się ubrać - jak każda
kobieta znam to uczucie aż zbyt dobrze, nawet wybranie podomki sprawiało mi
problemy. Wyrzuciłam całą zawartość szafy na łóżko, kiedy nagle zdałam sobie
sprawę, że czekała mnie niepełna zmiana w barze, która zaczynała się za niecałe
pół godziny. Wybiegłam z domu, zgarniając kosmetyki, aby oporządzić się już w
robocie.
Autobus
snuł się ulicami miasta, jakby chcąc, żebym uporządkowała w głowie myśli i
wspomnienia ostatnich dni.
Adiel
dowiedziała się, że znajomi znajomych mają znajomych, czy jakoś tak, którzy
szukają współlokatora w Anglii, tuż pod miastem, do którego ma jechać na
studia. Już jej kupiłam bilet lotniczy, leci za dwa tygodnie, aby poznać
okolice i trochę odpocząć. Oby to był wstęp do pięknego rozdziału w jej życiu,
z daleka od wszystkich dotychczasowych zmartwień.
Na
całe szczęście Mongoł gdzieś zniknął. Dostał pewnie gdzieś fuchę i nareszcie
zajął czym innym niż chlanie i wyrywanie lasek. Dziwię się, że jeszcze go nie
odesłali do niego… i Szef zerka na mnie nieco łaskawiej, pewnie właśnie ze
względu na to, że nie pojawia się ten wschodni dzikus.
No i
Artur. Ten niezwykły, intrygujący mężczyzna -może nie spędzający sen z powiek,
bo kładłam się zbyt zmęczona, aby pozwalać czemukolwiek zaprzątać moje myśli w
łóżku... ale miał w sobie coś, czego dawno u nikogo nie dostrzegłam. Nawet nie
zdałam sobie sprawy, że przygryzłam wargę - odkryłam to dopiero wtedy, gdy mnie
zabolała. Ocknęłam się we właściwym momencie, aby wysiąść. Do baru wbiegłam
spóźniona.
Zmiana
minęła szybko i bezboleśnie - o takiej porze mało kto miał pomysł iść do baru.
Mając Adiel już niemal zupełnie bezpieczną, Mongoła w miarę daleko od siebie i
spokój z dostawami od Sabaki, zaczęłam myśleć, że może to wszystko wskoczy na
dobre tory. Wróć: na lepsze. Przecież dla mnie nie istnieje pojęcie "dobre"
lub "normalne".
Miałam
jakieś pół godziny do końca roboty, przecierałam leniwie szklanki po raz chyba
piąty, kiedy zaczęłam sobie wyobrażać siebie z Arturem jako parę. Nie byłam w
związku od… czy ja kiedykolwiek byłam w czymś, co choćby przypominało prawdziwy
związek? Zamyśliłam się i szklanka wysunęła mi się z rąk, rozbryzgując się na podłodze
na miliard kawałeczków. Zaklęłam pod nosem i poszłam po miotłę, zdając sobie
sprawę, że nie, nigdy nie miałam kogoś, kogo mogłabym nazwać "chłopakiem".
Wizja szczęśliwej relacji z kimkolwiek była dla mnie tak samo prawdopodobna jak
lądowanie kosmitów. Nie, ufoludki miały większe szanse na zaistnienie w moim
życiu.
Wróciłam
do domu, zapomniawszy o bałaganie, który zostawiłam. Nie był to widok, który by
mnie cieszył, w międzyczasie mógł pojawić się ktoś, kto wybrałby mi odpowiedni
zestaw ubrań, a resztę ułożyłby starannie w szafie… krasnoludki mogłyby nawet
godnie zastąpić Marsjan.
Wzięłam
prysznic i umyłam głowę. Przerzucanie ciuchów zajęło mi co najmniej pół godziny.
Ostatecznie, zdesperowana, zdecydowałam się na małą czarną, kabaretki i czarne
szpilki. Zawinęłam nieco włosy, aby opadały lekką kaskadą na plecy i zrobiłam
subtelny makijaż, podkreślając jedynie oczy. Wylałam na siebie moje ulubione
perfumy i miałam właśnie włączać telewizor, kiedy zadzwonił Artur, że na mnie
czeka. Serce zabiło mi szybciej.
Stał
pod bramą, mając na sobie białą koszulę i ciemne dżinsy. Niby klasyczny zestaw
z serii "luźna elegancja", ale… wyglądał bosko. Nie wiem, jakim
cudem. Przywitał się, wręczył mi malutką różę i podał rękę, abym pewnie zeszła
po schodkach prowadzących na chodnik. Zaprowadził mnie do niskiego, czarnego
sportowego auta - gdybym nie była ignorantką, z pewnością wiedziałabym choćby
jaka to marka. Artur otworzył i przytrzymał mi drzwi. Wow. Z każdą chwilą byłam
pod większym wrażeniem.
Miło
rozmawiało nam się w czasie drogi. Niewiele mówiliśmy o sobie, ja nie chciałam
poruszać tematu pracy, przynajmniej tej poza barem, a Artur sam omijał te
tereny. Nie przeszkadzało mi to.
Dobrym
motywem rozmów był alkohol. Mój towarzysz zdawał się znać setki trunków. Ja
większość kojarzyłam dzięki pracy w barze. Może nieszczególnie wdzięczny to
temat, zwłaszcza na samym początku znajomości, ale przynajmniej dość neutralny.
Dojechaliśmy
do szykownej restauracji, której nazwa nic mi nie mówiła - jakim cudem by
miała, skoro luksusem dla mnie było zjedzenie czegoś w sieciówce niebędącej
fast-foodem? Kelner przydzielił nam zarezerwowany wcześniej stolik stojący na
uboczu. Wszechobecne świece i cicha, nastrojowa muzyka upewniły mnie w
przekonaniu, że dobrze zrobiłam, decydując się na dość elegancki strój. Niemal
zakrztusiłam się własną śliną, kiedy kelner podał mi kartę i zobaczyłam ceny.
Rzuciłam spojrzenie Arturowi, ale on niewzruszenie wertował menu. Okej, tak
miało być…
Kolacja
toczyła się spokojnie, złapaliśmy naprawdę sympatyczny kontakt. Do posiłku
osuszyliśmy całą butelkę wina, przez co zrobiło mi się gorąco i poczułam lekki
szum w głowie. W całym tym uroczym zamieszaniu zapytałam w końcu Artura, czym
się zajmuje, ale tylko uśmiechnął się szeroko, puścił mi oko i powiedział, że
to słodka tajemnica. Mruknęłam, że lubię tajemnice, ale jestem niezła w ich
odkrywaniu, co mężczyzna skwitował uniesieniem brwi i łykiem wina, po czym
dodał, że z chęcią zobaczy mnie w akcji. Może gdybym nie była wcięta, dostrzegłabym
podtekst tego zdania…
Artur
nawet nie pozwolił mi zobaczyć rachunku. Zapłacił za wszystko i wstał, aby
odsunąć mi krzesło. Tacy mężczyźni naprawdę ciągle istnieli! Nie wiem, jakim
cudem pozwoliłam mu po tym winie siąść za kółkiem, ale bezpiecznie odwiózł mnie
do domu.
-
Dziękuję za miły wieczór - powiedziałam, kiedy mężczyzna gładko zatrzymał się
przed moją bramą.
- To
ja dziękuję za towarzystwo -odrzekł - Nawet nie wiesz, jak bardzo było mi ono
potrzebne.
-
Och, w sumie nie pytałam cię, co się stało, kiedy przyszedłeś w nie najlepszym
stanie do baru…
- Nie
warto wspominać - machnął ręką - Było, minęło.
-
Jesteś pewny? Może jednak miałbyś ochotę coś z siebie wyrzucić u mnie na górze
przy drinku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz